Kiedy przyjechałam do Norwegii w 2015 roku, miałam już ponad 9 lat doświadczenia w nauczaniu norweskiego i szybko dostałam pracę nauczyciela w voksenopplæring (historię o tym, jak pracę w szkole załatwił mi „Grzegorz Brzęczyszczykiewicz”, możesz przeczytać tutaj – pisałam o tym kiedyś na blogu przy okazji dyskusji o nauczycielach Norwegach i nie-Norwegach).

Długo jednak czułam, że językowo nie do końca byłam tam, gdzie być chciałam. Bo chociaż mój norweski był pewnie gdzieś w okolicach poziomu C1, może dobrego B2, miałam wrażenie, że w kółko używam tych samych słów i że absolutnie nie jestem w stanie wyrazić całej tej głębi znaczeń i niuansów, którą jestem w stanie oddać po polsku.

Tęskniłam za zabawą językiem, możliwością wyrażenia wieloznaczności i barwnymi opisami codziennych sytuacji. Do tego, kiedy słuchałam, jak po norwesku mówili Norwegowie, a szczególnie ci tacy bardziej elokwentni, wzdychałam ciężko, że ja też tak chcę, że jaki barwny język, jakie piękne idiomy, jakie ładne wyrażenia. Bo ja owszem, rozumiałam, ale daleko mi było do mówienia w ten sposób.

Myślę, że podobne odczucia co do swojego języka ma wiele osób. Pewnie już gdzieś od poziomu B1 przestajemy zauważać, że robimy postępy (chociaż robimy), bo przyrost wiedzy procentowo jest dużo mniejszy niż kiedy zaczynamy się uczyć. A z drugiej strony od tego mniej więcej etapu wpadamy czasem w pułapkę posługiwania się znanymi, wypróbowanymi strukturami i nie szukania sposobności do aktywnego przyswajania nowych. To, co już (językowo) mamy, działa w codziennej komunikacji, więc nie tak łatwo szukać nowego i lepszego. I wiadomo – komunikacja jest najważniejsza. Są też osoby, którym komunikatywne B1 wystarcza, i to jest jak najbardziej ok. Ale bywa, że w pewnym momencie przychodzi to uczucie, że chcemy więcej (precyzji, niuansu, zabawy językiem…), a mamy wrażenie, że do przodu ani rusz. Co z tym zrobić?

Poniżej kilka moich na to sposobów (sprawdzonych na żywym organizmie:)).

Jak uczyć się norweskiego, żeby faktycznie czuć postępy?

1. Przypominanie sobie, że aby nauczyć się jakiegoś słowa, trzeba je średnio usłyszeć (w różnych kontekstach) 6-10 razy. Są oczywiście różne badania na ten temat. Te 6-10 razy pochodzą od Jenkinsa, Steina i Wysockiego, ale pamiętam, że ktoś inny podawał kiedyś średnią 8. Tak czy tak, wniosek jest jeden – nie ma co mieć do siebie pretensji o to, że po dwukrotnym usłyszeniu jakiegoś fajnego wyrażenia, nie jesteśmy go w stanie spontanicznie użyć. I warto też przy okazji pamiętać, że czym innym jest rozumienie słówka, a czym innym umiejętność wykorzystania go. Pewnie stąd aż 8 tych razy (średnio oczywiście – czasem 2, a czasem nawet 20), żeby zdążyć poobserwować sobie to słownictwo w różnych okolicznościach i rzeczywiście zobaczyć, w jakich kontekstach się pojawia.

2. Kontakt z językiem. A żeby w ogóle móc spotkać się z tymi wszystkimi fajnymi nowymi frazami, trzeba sobie umożliwić kontakt z językiem. Czytać, słuchać, gadać z ludźmi. Tym bardziej, że nowego słownictwa dużo lepiej uczy się w kontekście niż z wkuwania list. Dlatego ja na przykład masowo zaczęłam słuchać norweskich podcastów, czytać książki i oglądać norweskie seriale. I oczywiście obserwować, jak mówią inni.

3. Rozmowy z ludźmi. Bo wiadomo, świeżo nauczone słownictwo najlepiej wypróbowywać w praktyce. A jeżeli nie masz takiego szczęścia jak ja, że masz najcudowniejsze w pracy koleżeństwo, które samo Cię co rano zagaduje i do tego jeszcze przynosi stare norweskie filmy („no bo jak to może być, że tego nie widziałaś?”), tu kilka pomysłów, jak zorganizować sobie konwersacje z norweskojęzycznymi osobami.

4. Zbieranie napotkanych w różnych miejscach ciekawych wyrażeń. Ja założyłam sobie do tego specjalny zeszyt. I kiedy w gazecie widzę wyrażenie, które, owszem, rozumiem, ale sama nie używam, ląduje ono w zeszycie. O, jakie ładne! – mówię sobie, kiedy czytam wieczorem wiadomości na NRK lub w Morgenbladet, albo słucham podcastu. I już słówko lub wyrażenie jest w mojej kolekcji.
Ostatnie nabytki to „å bli forbigått i køen til fast ansettelse” – zostać pominiętym w kolejce do stałego etatu, oraz „til det kjedsommelige” – do znudzenia. Te frazy napotkane w tekście zrozumie większość osób na poziomie B2, a C1 to już na pewno. Ale czy używa? No niekoniecznie. Kiedy ostatnio powiedziałaś/eś „til det kjedsommelige”?;)

5. Notowanie pytań i językowych wątpliwości i szukanie na nie odpowiedzi. Moje koleżeństwo w pracy do moich pytań już się przyzwyczaiło. Czasami odpowiadają od razu, a czasami agatowe zagwozdki są tematami debat podczas lunchu, jako że odpowiedź nie zawsze jest jednoznaczna. Potem mi mówią „a wiesz, ja się nigdy nad tym nie zastanawiałam”. „Różnica między hindre a forhindre? No przecież wiem, kiedy które wybrać… ale jak to wytłumaczyć?” Itd. Jedno z takich moich pytań powędrowało nawet ostatnio do córki koleżanki-Norweżki z biurka obok, a córka z kolei zrobiła mini-ankietę na swoim roku na studiach. Jedno pytanie językowe, a tyle radości i komunikacji:) Więc pytaj i szukaj, bo jeżeli dobrze trafisz, ludzie tylko się ucieszą, że mogą pomóc. A Ty przestaniesz mieć wrażenie, że ciągle nie jesteś pewna/pewien, która wersja jest prawidłowa albo jak coś powiedzieć. Do tego, kiedy to Ty będziesz aktywnie poszukiwać odpowiedzi (a nie na przykład czekać, aż inni Cię poprawią), jest spora szansa, że łatwiej będzie Ci tę odpowiedź zapamiętać i potem wykorzystać w praktyce.

6. Zapisanie się na studia. Od czasu przyjazdu do Norwegii zrobiłam uprawnienia nauczycielskie, studium o nauczaniu dorosłych, a teraz robię magisterkę z doradztwa zawodowego. Co wiązało się (i dalej wiąże) z czytaniem literatury, pisaniem prac i dyskusją ze współstudentami. Czasem boli i kilka nocy się zarwało, ale za to słownictwo przyswaja się samo. Oczywiście Ty nie musisz robić drugiego licencjata ani pisać po norwesku rozprawy doktorskiej. Czasem już kurs online z interesującej Cię dziedziny pomoże. Albo zapisanie się do organizacji, w której będą zebrania, pisanie referatów i wymienianie maili. To już jest coś.

Mam nadzieję, że moje pomysły będą dla Ciebie pomocne. Jeżeli masz jeszcze jakieś, koniecznie daj znać! Ja po 29 latach nauki i 8,5 latach pobytu w Norwegii mogę powiedzieć, że nie tylko mówię po norwesku, ale i czuję ten język i potrafię przekazać sporo niuansu (tu jedna z moich prób chociażby). Jak każdy, mam czasem swoje gorsze dni językowo, kiedy absolutnie nie jestem z siebie zadowolona. I uczyć się i szlifować język będę pewnie już zawsze. Ale widzę, że moja praca przynosi efekty. Więc dzielę się pomysłami z innymi. Polecam!

I jeszcze jeżeli chcesz pouczyć się ze mną, co miesiąc otwieram zapisy na kolejną rundę kursu konwersacyjnego – zapraszam Cię serdecznie!

Koszyk0
Brak produktów w koszyku!
0