„Kiedy już znajdziemy Norwega do rozmowy (patrz poprzedni wpis), naszą częstą bolączką jest to, że ten z trudem dorwany native w rozmowie tak rzadko nas poprawia. Boimy się, że wielokrotnie powtarzane przez nas błędy wejdą nam w krew i że nie będziemy wiedzieć, jak mówić poprawnie, skoro nikt nam naszych błędów nie uświadomi. A ja się cieszę, że Norwegowie nie poprawiają. Chwała im za to. Już tłumaczę, dlaczego.

Poprawianie błędów (często) nie działa.

Ok, działa czasami, kiedy rozmówca jednorazowo zwróci uwagę na pojedynczą rzecz. Albo podpowie Ci coś, co dla Ciebie jest ważne i często przez Ciebie używane. I na czym będziesz mogła się świadomie skupić przez kilka następnych rozmów. Albo kiedy na przykład podczas zajęć ćwiczysz daną konstrukcję i nauczyciel wskazuje, która wersja jest poprawna. Albo kiedy Ty sama zapytasz, czy lepiej powiedzieć A czy B.

To, że ktoś zacznie Cię poprawiać podczas rozmowy najczęściej jednak nie sprawi, że pozbędziesz się błędów. Szczególnie, jeżeli nie jest to błąd pojedynczy, ale jeden z wielu, które robisz. Jeżeli ktoś zwróci Ci uwagę raz, trzy minuty później już o tym zapomnisz, a jeżeli ktoś będzie próbował poprawiać do skutku, i to jeszcze każdy z błędów, nie będziesz w stanie takiej informacji przyswoić i przetrawić.

Dzieje się tak dlatego, że kiedy układamy zdanie po norwesku, skupiamy się na wielu rzeczach na raz. Myślimy o treści, wygrzebujemy z pamięci potrzebne słówka i (w przypadku niektórych) zastanawiamy się nad gramatyką. Sporo z tego dzieje się w naszej pamięci krótkoterminowej/podręcznej, w której ilość miejsca jest ograniczona. Jak w RAMie w komputerze. Nie ma siły, żeby układając kolejne zdanie zastosować wszystkie rady na temat naszego języka (tj. informacje czy korekty, które niedawno usłyszeliśmy) i pamiętać o dziesiątkach zasad gramatycznych na raz. Dlatego, jeżeli chcesz eliminować nasze błędy, musimy robić to świadomie i krok po kroku, a nie zdawać się na bycie poprawianym przez przypadkowych rozmówców.

Poprawianie utrudnia komunikację.

Kiedy z kimś rozmawiamy, często robimy to po to, żeby coś konkretnego przekazać, dowiedzieć się czegoś lub żeby nawiązać/podtrzymać relację (nawet taką powierzchowną, jak w rozmowach o pogodzie podczas lunchu). Kiedy ktoś w środku opowieści o irytującej sąsiadce zacznie poprawiać nasze odmiany w czasie preteritum, jest spore ryzyko, że szybko nas to zacznie irytować.

Niejednemu poprawianemu (nawet jeżeli sam wcześniej o to prosił) w głowie szybko pojawia się myśl, że czemu właściwie oni nam przerywają, kiedy chcemy podzielić się czymś ważnym? Albo kiedy nareszcie wypłynęliśmy na szerokie wody języka norweskiego i zaczynamy łapać flow, czujemy się słuchani i interesujący także po norwesku, a tu ktoś nagle wypomina nam coś tak przyziemnego jak źle odmieniony przymiotnik. To komunikacji nie ułatwia na pewno.

Konieczność poprawiania nie zawsze ułatwia też rozmowę drugiej osobie, tej od której poprawiania się wymaga. Wyobraź sobie siebie podczas lunchu z koleżanką Ukrainką. Masz pół godziny na zjedzenie, odsapnięcie i pozbieranie myśli między jedną połową dnia a drugą. Chętnie poznasz nową współpracownicę zza wschodniej granicy i ciekawi Cię, czym się zajmuje, co robi po pracy i gdzie była na wakacjach.

Ale pewnie gdyby prosiła Cię o regularne zwracanie uwagi na jej błędy językowe i pilnowanie, żeby mówiła poprawnie, ta rozmowa nie byłaby już tak spontaniczna i niezobowiązująca. Konieczność pełnienia funkcji nauczyciela nie zawsze pozwala mianowicie na nawiązanie szczerej, równej relacji z kolegami, i dla niektórych staje się obowiązkiem zamiast zachętą do kontynuowania znajomości i prowadzenia kolejnych sympatycznych rozmów podczas przerw czy w czasie wolnym.

Nie każdy potrafi poprawiać.

Nie każdy wie jak i kiedy i po co. Niektórzy przerywają w połowie zdania, kiedy właśnie opowiadasz o czymś naprawdę istotnym. Bo chcą dobrze, a Ty przecież prosiłaś. Tylko przypomną sobie o tym w momencie, kiedy właśnie im mówisz, że mąż jest zazdrosny albo że źle ci w pracy. Inni przypomną sobie o tym wtedy, kiedy akurat są na Ciebie lekko zirytowani albo kiedy mają zły humor i chcą pokazać Tobie (lub komuś innemu), że wiedzą lepiej. Jeszcze innym naprawdę nie powinno się dawać do ręki broni w postaci prośby o korygowanie potknięć językowych. Robią to owszem, z zamiłowaniem i uprzejmym tonem, ale w taki sposób, że druga osoba automatycznie czuje się malutka i nic nie warta. Co przynosi odwrotny od zamierzanego efekt.

Większość przypadkowych rozmówców nie wie też, których konstrukcji Ty się akurat uczysz (patrz punkt 1) i które będziesz w stanie zrozumieć, przeanalizować a następnie przyswoić.

Poprawiający mimowolnie staje się wszechwiedzącym ekspertem.

Ok, do pewnego stopnia. I są eksperci, od których warto się uczyć. Ale kiedy wyjdziesz z założenia, że natywni użytkownicy języka koniecznie muszą Cię poprawiać także poza lekcjami norweskiego, Ty mimowolnie staniesz się tym, który nie wie, który zawsze musi się uczyć i który musi posłusznie przyjmować to, co „Norweg powiedział”. Wasza relacja nie jest wtedy równa i koleżeńska, ale to on, Norweg, jest tym mądrym i to on zawsze ma rację. I to on ma monopol na wiedzę i decydowanie, jak mówić się powinno a jak nie. Co nierzadko przekłada się zresztą także na inne dziedziny.

Poprawiające zresztą wcale nie musi mieć racji. Mnie zdarzyło się ostatnio, że Norweżka stwierdziła, że słowo, którego ona nie znała, wymyśliłam lub skopiowałam z polskiego. Słowo w słowniku jak najbardziej było. Inne zapytane osoby też je czasem używają. Po prostu ta jedna Norweżka nie. Czyli absolutnie nie jest tak, że native zawsze ma rację.

Kolega w pracy nie jest nauczycielem.

Czym innym jest, jeżeli umówisz się z sąsiadką, że pomoże Ci w norweskim, a Ty za to wyjdziesz na spacer z jej psem. Tak samo, kiedy umówisz się na lekcje z córką koleżanki władającą językiem. Ale wtedy też patrz punkt 1, 2 i 3. Na zwykłych konwersacjach polegających na wymianie doświadczeń naprawdę skorzystasz więcej niż na rozmowie, w której ktoś co drugie zdanie będzie wytykał Ci błędy.

Błędy nie są wcale takie złe i nie warto się ich bać.

Błędy robią cudzoziemcy, błędy robią Norwegowie. Są rzeczy, które dużo bardziej utrudniają komunikację niż niepoprawnie odmieniony czasownik. Warto oczywiście eliminować błędy, które przyczyniają się do nieporozumień, te jednak często korygowane są przez Twoich rozmówców w sposób nieświadomy. Nierzadko dopytają Cię oni przecież o nieprecyzyjne sformułowanie czy sami zaproponują swoją wersję, kiedy będą musieli się upewnić, czy dobrze Cię usłyszeli lub zrozumieli.

Podsumowując: Samo bycie poprawianym absolutnie do poprawności językowej nie wystarczy, a często wręcz utrudnia komunikację, i może sprawić, że postawimy samych siebie w pozycji tego, który nigdy nie będzie mówił „wystarczająco dobrze” i którego ktoś mądrzejszy zawsze musi korygować. Abyśmy zaczęli mówić bardziej gramatycznie i precyzyjnie, musimy spędzić sporo czasu świadomie obserwując, jak mówią/piszą inni, zwracać uwagę na budowane przez nich zdania, zapoznawać się po kolei z różnymi strukturami, potem ćwiczyć je w praktyce i wypróbowywać w różnych sytuacjach (więcej na ten temat w kolejnym artykule).

Więc Norwegom chwała za to, że (najczęściej) nas nie poprawiają. I że dają nam sposobność rozmowy a nie obcowania z programem pilnującym naszej poprawności językowej!

Twój koszyk0
Brak produktów w koszyku!
Kontynuuj zakupy
0